poniedziałek, 31 grudnia 2007

Bang!

Coś mnie podkusiło coby skrobnąć jeszcze coś. Miałem zrobić to dawno, ale Er mi o tym przypomniał swoja ostatnią notką. Osobiste podsumowanie roku?

Najlepsza gra komputerowa: Z patriotycznego obowiązku wskazuję palcem Wiedźmina, a później odwracam głowę w stronę Crysisa. Obie gry są warte świeczki i nowego kompa.

Najlepszy film: Z trochę fanowskiego obowiązku Death Proof, na drugim miejscu stoi równie dobry Labirynt Fauna.

Najlepsza płyta: Świetny krążek z najlepszymi kawałkami Godsmack czyli Good Times, Bad Times... 10 Years Of Godsmack, drugie miejsce należy do (Wstyd się przyznać) Avenged Sevenfold - Avenged Sevenfold.

Najlepsza książka: T.Pratchett "Prawda". Cieszy również anglojęzyczny "Miecz przeznaczenia" A.Sapkowskiego.

Najlepszy serial: Tu bezapelacyjnie wygrywa House M.D., a drugie miejsce zajmuje świetny Lost Room.

Największy nius: DN Forever jednak ujrzy światło dzienne! I to już w nadchodzącym roku!

Największe dno: Boll zachwala swojego Postala, jako film lepszy od Titanica. Śmiech na sali.

Mamy już jako takie podsumowanie roku. Czego jednak Monarcha będzie wypatrywał w przyszłości?

Gra komputerowa: Wspomniany już wcześniej DN Forever to pikuś. Głęboko wierzę, że Ubi wreszcie przejrzy na oczy i pozwoli Ancelowi kontynuować jedną z najlepszych historii gier komputerowym. Krótko - wypatruję na horyzoncie Beyond Good & Evil 2

Film:
Już całkiem niedługo ujrzymy najnowsze dziełko J.J. Abramsa zatytułowane Cloverfield, w Polsce znane jako Projekt: Monster (Kto wymyślił tą nazwę?). I oby Tarantino znów nas czymś zaskoczył. Może jakaś kontynuacja Kill Billa? W końcu nikt nie wie co stało się z Elle.

Płyta: Przydałoby się coby Children of Bodom spłodzili oś nowego, albo przynajmniej uwzględnili Polskę w trasie koncertowej. No i czekam na nową płytę Godsmack, a nie zlepkę najlepszych kawałków.

No i to wszystko na dziś. Do zobaczenia za rok!

Hapi Niu Jer!

Pasuje Er?

niedziela, 30 grudnia 2007

Harr!

Co można robić w przeddzień Sylwestra jak nie rozsiąść się wygodnie w fotelu i wrzucić do odtwarzacza DVD jakiś błyszczący krążek z filmowym hiciorem. Jako, że gwiazdka obrodziła w tym roku nie tylko książkami, ale postanowiła również podrzucić dwa nowiutkie opakowania z hiciorami.

Na pierwszy ogień poszła trzecia część Piratów z Karaibów. Jak dla mnie to totalna klapa. Wydaje się, że Verbinskiemu skończyły się pomysły i postanowił przepoczwarzyć Piratów w swoiste love story, które kończy się wymaganym przecież happy endem. Film ratują całkiem niezłe walki morskie (Choć muszę przyznać, że trochę przydługawe i nudne.) i Deep, który niestety nieczęsto miał okazję pokazać swój talent aktorski.
Film niby mnie zawiódł, ale jakoś specjalnie się tym nie przejąłem, prawdopodobnie dlatego, iż miałem przed nosem główne danie wieczoru, czyli niekoniecznie już świeżuteńki (Acz wyczekiwany przeze mnie z niecierpliwością.) Death Proof.

Nowego dzieła QT nie dało się już obejrzeć w miłej rodzinnej atmosferze. W końcu to Tarantino, a nie Walt Disney, to nie kino dla uroczych dzieciaków (Szlag, chyba nie czytam tego co piszę.). Na początku była wielka niepewność i obawa coby miszcz nie dał plamy i nie spłodził jakiegoś shitu. Gdy obejrzałem już Death Proof stwierdziłem, że ktoś taki po prostu nie może dać plamy. Tarantino naprawdę kocha kino i filmy tworzy z prawdziwą pasją, to istny perfekcjonista, zwracający uwagę nawet na najdrobniejsze szczegóły. Zresztą kto widział materiały z planu Kill Bill'a, wie o czym mówię.

Dobra przejdźmy do rzeczy. Bardzo dziwną rzeczą jest to, że gdyby spojrzeć na Death Proof tak na sucho, bez żadnych emocji, zobaczylibyśmy przeciętniaka. Jest tutaj coś imitującego fabułę, a większa część filmu to po prostu piekielnie długie rozmowy kilku panienek "o wszystkim i o niczym", okraszone ogromną ilością mało potrzebnych przekleństw. O ile w takim Kill Bill'u przekleństwa stanowiły miły dla ucha dodatek, tak tutaj kończenie każdego zdania słowami pochodnymi od "fuck" lub "bitch" to po prostu standard. Mimo wszystko rozmowy nie nudzą, słucha się ich miło (O ile nie będziesz zwracał uwagi na wspomniane już przekleństwa.) i nie pozwalają one oderwać się od ekranu przed ujrzeniem napisów końcowych.
Film jest niejako hołdem dla niebezpiecznego zawodu kaskadera (Główny bohater przedstawia się jako "Stuntman Mike", a Zoe Bell, która w filmie gra samą siebie, dublowała Umę Thurman w Kill Bill'u.) oraz filmów typu "Znikający Punkt" czy "60 Secounds" (Ten prawdziwy, a nie ta kupa z Angeliną Jolie. Cholera, może by sobie obejrzeć, któryś z nich?

Dodatkowym smaczkiem są liczne nawiązania do innych dzieł QT takie jak Big Kahuna Burger, masaż stóp, gwizdany dzwonek na komórkę, szeryf wraz ze swoim synem numer jeden. Moim faworytem jest jednak scena, w której panie spożywają śniadanie, do złudzenia podobna do tej z samego początku "Wściekłych Psów" gdzie panowie przeprowadzali dogłębną analizę tekstu piosenki "Like a Virgin" Madonny.

Warto zobaczyć, choć wydaje mi się, że ludziom nie doceniającym kunsztu QT film raczej sie nie spodoba.

wtorek, 25 grudnia 2007

WoW ho ho!

Pierwszy dzień świąt oraz wyjątkowy zjazd rodzinny. Wyjątkowy bo zjechała się rodzinka ze strony matki, czyli ta, która ma do Zadupowic jakieś trzy godziny jazdy. Cieszę się, mimo tego, że ojciec schlał się w trupa i pierdoły wygaduje. Każda rozmowa z kuzynami po prostu eksplodowała od przeróżnych żaluzji i aluzji na temat WoWa. Ogólnie było miło, czyli tak jak powinno być w święta. Zaczynam siarczyście klnąć gdy tylko sobie pomyślę, że trzeba będzie czekać całe 12 miesięcy na następny z tych magicznych dni. Cholera.

Pojawił się też pomysł coby wybrać się na koncert Metalliki w maju, w Chorzowie. Kasę da się załatwić, transport i miejsce do spania też. Nie wiem tylko czy mnie na ten koncert wpuszczą (Trzynastoletni szczylek wokół długowłosych hardkorowców, ciekawy widok), nic nie wiadomo kiedy po Polsce grasuje taki Nowak i wpisuje na swoją czarną listę Borysewicza i Myslowitz jako bandy propagujące satanizm. Durne, ale prawdziwe, a mam ogromną ochotę zobaczyć Metallikę w akcji.

Wypadałoby wspomnieć czym gwiazdka w tym roku obrodziła. Dostałem ładną koszulę, czyli jeden z moich ulubionych łachów oraz dwie książki - "Wieżę Jaskółki" Sapka i "Czarodzicielstwo" Pratchetta. Zadowolony jestem, nie powiem. Teraz pytanie - na ile starczą mi te dwie świetne książki. Osobiście obstawiam dwa tygodnie, a później długi odwyk - ciułam na koncert.

Na koniec chciałbym wam przedstawić pierwszą osobę, która uległa mocy monarchy - www.twierdzaabsurdu.blogspot.com

niedziela, 23 grudnia 2007

Mo ho ho!

Święta... magiczny czas kiedy to armia czerwonych grubasów nawiedza centra handlowe próbując wcisnąć nam największy bubel i szmelc (Choć czasem zdarzy się jakaś hostessa proponująca zakup magicznej herbatki Ojca Stefana). Magiczny czas kiedy zauważamy, że jesteśmy nic nie znaczącymi robolami kiedy próbujemy kupić wymarzony prezent dla najbliższej osoby, a w portfelu zdążyła wyrosnąć dorodna pleśń. Czas kiedy to matki wywalają do pieca to co z trudem zbieraliście przez tyle lat. To ostatnie boli mnie najbardziej. Cała kolekcja komiksów z Donaldem wylatuje właśnie przez komin. Wszyscy mi mówią, że to dla dzieci, ja się nie zgodzę. Nie znajdziecie lepszych komiksów niż te z poczciwym Kaczorem. Boli szczególnie dlatego, że był to dorobek 7 lat wytrwałego zbieractwa. Ech, trzeba się z tym było kiedyś rozstać, lecz od razu obiecuję sobie, że kolekcji CDA nie oddam. Choćbym miał bronić własną piersią.

A właśnie, może ktoś zauważył, że przerzuciłem się na Bloggera? Dlaczego? Bo skupia on się przede wszystkim na tekście i pisze się na nim wyjątkowo gładko. Pierdzielić wypakowanego myloga, Blogger to dobra droga do przyszłości blogowania.

To tyle, teraz jedziemy dalej.

Grypa strikes back, tym razem z podwojoną siłą. Mam paskudny kaszel, jeszcze bardziej paskudny katar i małego doła związanego z beznadziejnym podpisaniem klawisza quicksave w KOTORze (Żeby było jaśniej - spory kawałek gry poszedł się pieprzyć). Nie wspominałem jeszcze o paskudnej...biegunce. Swoją drogą teraz wiem czemu to się tak nazywa.

Humor poprawiła mi wiadomość, że TVP 1 zaczyna emitować w piątki (Chyba) świetny, ale mało znany miniserial "Lost Room"/"Zagubiony Pokój". Jest to jedna z najbardziej wciągających historii jakie dane mi było oglądać. Zobaczyłem go już dwa razy, oglądam po raz trzeci i wam również gorąco go polecam.

A na koniec, komercha - życzenia świąteczne. A więc postaci na 70lvlu, obfitych raidów, kompletnego epic gear'a, abonamentu na cały rok oraz Wesołego farmienia podczas Świąt Bożego Narodzenia życzy ten, który WoWa nie ma!