poniedziałek, 28 stycznia 2008

Then why you try to fuck him like a bitch, Brett?



Cholera, znowu szkoła. Sam zagrywam się we wszelakie browserówki i bloga mam głęboko w gdzieś. To tyle jeśli ktoś chce wiedzieć dlaczego tak dawno nie było, żadnej notki, mimo tego, iż nadal żyję (Kto śledził blipa ten wie).

Można powiedzieć, że styczeń dał mi tyle samo radochy co smutków. Nie nie będę się tutaj rozklejał nad katastrofą 24 (Chyba) pilotów. Mnie chodzi o katastrofę znacznie mniejszą, ale jak dla mnie - bardziej dotkliwą. A mianowicie śmierci Heatha Ledgera (Tak to ten kałboj-gej z Brokeback Mountain). Gość umarł bodajże tydzień temu, służąca znalazła jego ciało leżące na łóżku. Śmierć równie zagadkowa jak ta z "udziałem" Marylin Monroe. Dwudziesto ośmio letni chłop, można powiedzieć "w sile wieku" po prostu pewnego wieczora padł. Kolejny genialny aktor odszedł do krainy gdzie wojownicy żyją wiecznie. Paskudztwo, po prostu.
Dlaczego tak nieoczekiwanie padł? Możliwości jest wiele, chyba każdy znajdzie w tym bagnie coś dla siebie. Jak zawsze w takich sytuacjach jest też możliwość najbardziej dzwina, tajemnicza i chyba najbardziej przerażająca. Zadam sobie to samo pytanie co newsmeni PopCornera - czy fikcyjna postać może zabić prawdziwego człowieka z krwi i kości?

Ledger nim kopnął w kalendarz grał w kontynuacji Batman: Begins czyli The Dark Knight. Grał chyba jedną z najbardziej przygnębiających i przerażających postaci w historii kina - Jokera. Joker, czyli w skrócie wyrzucony z roboty klaun, mający od tego czasu dość sporego dołka. Co ciekawe jedynym aktorem, który zagrał rolę Jokera bardzo dobrze był miszczu Jack Nicholson. Taak, ta rola na długo zapadnie w mojej pamięci, jako jedyny powód by obejrzeć jakiegoś Batmana. Mroczny mściciel w rajtuzach raczej nigdy mnie nie pociągał, ale o tym później. Rola Jokera (Psychodelia pełną gębą, nie?) okazała się dla Ledgera kompletnie wyczerpująca. Sam, by lepiej wczuć się w postać, zaczął pisać specjalny "dziennik szaleńca", po powrocie z planu spał jakieś dwie godziny i chyba również złapał porządnego doła niczym Joker. Ciekawe czy Ledgera naprawdę zabił Joker.

Mała ciekawostka. Nicholson poinformowany przez dziennikarzy o śmierci Heatha, uniósł brew, zasmiał się i powiedział tylko "Well, I warned him." Dużo również spekuluje się o tym, że śmierć Ledgera to tylko zagrywka producentów, a on sam miałby się pojawić na premierze filmu ucharakteryzowany i przebrany za Jokera oczywiście. Nie oszukujmy się, to przecież bzdury. Ale byłby to naprawdę "zabójczy żart".

4 komentarze:

Arogancka suka. pisze...

Nie tylko Ty czytujesz PopCornera.

Umarł? Może i umarł. Jakoś mną to nie wstrząsnęło.. Cóż, przykro że tak młodo. A na wieść że niby Joker go zamordował - parsknęłam śmiechem.

-aśka.

Bou pisze...

Ostrzegał go, chociaż to nic nie znaczy, jednak gość mnie wkurza. Niezły av z Housem. Lubię te jego komentarze, chociaż sam nie grzeszy urodą.

Siwucha pisze...

A mnie przykro, ze zmarł.
Nie, nie uważam go za aktora genialnego, ale coś mi się zdawało, że na Jokera to on się nadaje.
Bardzo trudne zadanie, przebić pierwowzór, który niejako stworzył Nickolson. A jak słyszałam nazwiska kolejnych kandydatów na to stanowisko, to kręciłam nosem.
A tak cóż.

A tak z innej beczki, miło się Twoje teksty czyta.

Elly pisze...

Łoo... Ostatnia notka ze stycznia?
Tożes zapuścił brodę, człowieku. Może pora ją ściąć? =)